Od rana czułem, że tego dnia jest coś nie tak. Od momentu gdy wstałem z łóżka nic mi nie wychodziło. Pomijając fakt, że zaspałem, bo jakimś dziwnym trafem budzik nie zadzwonił, wszystkie przedmioty jakich tylko się dotknąłem zaczynały żyć własnym życiem i zwiększać i tak duże już spóźnienie. Wyjmując mleko z lodówki niefortunnym zbiegiem okoliczności przewróciłem pojemnik z jajkami, przez co na podłodze powstała ciekawa plama z rozbitych jajek. Przy śniadaniu oblałem się kawą, myjąc zęby nakruszyłem lekko niedawno robiony u dentysty ząb, a zakładając buty urwało mi się sznurowadło. Do tego, jak tylko opuściłem próg swojego domu rozszalała się potężna ulewa, a ja nie miałem czasu wrócić do domu po parasol. Do pracy dotarłem porządnie spóźniony, głodny, zmarznięty i bardzo zły, magazynier Sosnowiec.
Jakby tego było mało, jeden ze współpracowników poinformował mnie, że z zaufanego źródła dostali informację o przyjeździe sanepidu, dlatego wszystko powinno być zrobione jak należy. Rozpoczęła się nierówna walka z czasem. Niby w naszym magazynie wszystko było OK, jednak ze względu na nieoczekiwaną kontrolę wszystko trzeba było wykonać dwa razy szybciej i dwa razy dokładniej. Na kilka minut przed przyjazdem urzędników byłem tak zmęczony, że ledwo stałem na nogach. Gdy rozpoczęła się kontrola, a ja nie miałem nic w ustach od 7 godzin, czułem, że nogi mam jak z waty. W pewnym momencie świat zawirował mi przed oczami, poczułem ostry ból w klatce piersiowej i straciłem przytomność. Zemdlałem jak baba. Obudziłem się dopiero w szpitalu, gdzie lekarz poinformował mnie, że doznałem ataku serca. Rzadko zdarza się to komuś, kto ma 28 lat i jest silny jak wół, jednak ja byłem wyjątkiem. Ten dzień był ostatnim dniem mojej kariery w charakterze magazyniera. Nawet gdybym miał taką możliwość, nigdy nie wrócę do pracy w hurtowni. Boję się, że historia mogłaby się powtórzyć, a tym razem zawał okazałby się dla mnie śmiertelny.